Zakup używanego samochodu osobowego – najczęściej stosowane „tricki” handlarzy cz. 2.
Rynek używanych samochodów osobowych w Polsce jest bardzo bogaty. Z uwagi na dużą konkurencje na rynku, sprzedawcy pojazdów mechanicznych wyspecjalizowali się w rozmaitych „trickach”.
W swoim czasie (obecnie coraz mniej z uwagi na możliwość rejestracji pojazdów z kierownica po prawej stronie) popularnym sposobem zarobkowania na sprzedaży pojazdów używanych było sprowadzanie tzw. „anglików” i poddawanie ich „przekładkom”, czyli pracom prowadzącym do przełożenia kierownicy i ustawienia kokpitu z prawej strony na lewą. W opinii wielu mechaników sam proceder „przekładek” nie jest taki zły, jednak należy brać pod uwagę jeden ważny czynnik – opłacalność. Tzw. „przekładka” to wydatek kilku tysięcy złotych. Sprzedawcy aut używanych nie należą raczej do filantropów, ich działania mają na celu osiąganie jednostronnej korzyści. Aby handlarz mógł sprzedać taki pojazd z zyskiem, auto które sam zakupił było wyjątkowo tanie (czytaj w opłakanym stanie), albo nie dotarło do granic naszego kraju o własnych siłach (czyli czytaj: było w opłakanym stanie).
Jak rozpoznać auto po „przekładce”? Tak naprawdę wszystko zależy od warsztatu, który tej pracy dokonał, oraz klasy auta. Im droższe auto, tym potencjalnie większa staranność osób wykonujących „przekładki”. Chodzi o dbałość o detale. W przypadku aut klasy budżetowej, auta z Wielkiej Brytanii i okolic można poznać po mechanizmie podnoszenia fotela. Jeśli krzesło pasażera posiada tzw. regulację, a fotel kierowcy nie, to prawie na pewno auto przyjechało do naszego kraju „z wysp”. Podobnie oznaką pochodzenia „wyspiarskiego” pojazdu może być sposób oświetlania drogi. Auta europejskie oświetlają prawa krawędź jezdni, auto z Wielkiej Brytanii – lewą.
Trochę trudniej jest w przypadku pojazdów o wyższej cenie zakupu. Handlarze zdają sobie sprawę, że klienci zainteresowanie pojazdami o cenie powyżej 25 tys. zł. przywiązują większą uwagę do szczegółów. Także standard wyposażenia często obejmuje oba regulowane fotele (kierowcy i pasażera), przez co najprostszy sposób identyfikacji pochodzenia auta staje się praktycznie bezużyteczny. W przypadku droższych pojazdów warto więc zabrać ze sobą doświadczonego mechanika, ponieważ na podstawie oględzin pojazdu może być on w stanie określić pochodzenie pojazdu np. poprzez lokalizację elementów silnika w jego komorze (zdarza się, że wersje przeznaczone na „wyspy” różniły się lokalizacja podzespołów w komorze silnika od swoich europejskich odpowiedników). Na pewno warto sprawdzić VIN pojazdu w jednej z darmowych aplikacji do dekodowania numeru nadwozia (adresy do aplikacji można wyszukać w każdej przeglądarce internetowej).
Tak czy inaczej, w przypadku pojazdów „po przekładce” moim zdaniem lepiej darować sobie zakup pojazdów z grupy budżetowej, ponieważ uwzględniając koszt pracy przy pojeździe i cenę sprzedaży, auto to w naszym kraju znalazło się w opłakanym stanie i zostało wskrzeszone przez specjalistów. Amatorów droższych pojazdów też raczej zachęcam do unikania pojazdów pochodzących z „Wysp Brytyjskich”.
Kolejne „sprytne manewry” oraz sposoby na ich odkrycie w kolejnym artykule.